Pierwszym miejscem, ktore postanowilismy odwiedzic w Tajlandii byla wyspa Ko Chang. Nie chodzi jednak o wieksza i bardziej znana wyspe o tej samej nazwie, ktora znajduje sie w poblizu granicy z Kambodza, ale o Ko Chang lezaca przy zachodnim wybrzezu, w poblizu granicy z Birma. Jako ze w Kambodzy i Wietnamie praktycznie wszedzie gdzie bylismy bylo sporo turystow, w Tajlandii postanowilismy poszukac miejsc nieco bardziej odludnych. Ko Chang, jako calkowicie nieturystyczna wyspe, polecil nam spotkany jeszcze w Chinach Wloch. Postanowilismy mu zaufac i chociaz raz ruszyc w miejsce, ktorego nie ma w przewodniku - ot tak, zeby przelamac rutyne i nude naszej przewidywalnej jak dotad podrozy... Faktycznie, naprawde nie przewidywalismy, co nas tam czeka...
W Ranong, razem z dwoma motorami, kilkoma brylami lodu, sporym zapasem zywnosci i napojow oraz kilkunastoma osobami wsiedlismy do lodzi, ktora kursuje na wyspe. Gdy przybilismy okazalo sie, ze zeby dotrzec do czesci wyspy, na ktorej mozna znalezc jakies zakwaterowanie trzeba sie przejsc pol godzinki droga przez dzungle. Niestety jakies zle duchy (lub ludzie) ustawily drogowskaz na plaze w taki sposob, ze wyprowadzil nas w zupelnie nieturystyczna czesc wyspy zamieszkana przez tzw. "Cyganow morskich" - ludzi ktrozy wedruja z wyspy na wyspe co kilka miesiecy w zaleznosci od pory roku. Wprawdzie pokazali nam droge, ale okazalo sie, ze poszlismy strasznie naokolo i czekalo nas jeszcze sporo marszu. Nie musze chyba dodawac, ze bylo na maksa goraco i duszno (od polnocnego wietnamu nie bylo innej pogody...), a my mielismy na plecach caly nasz dobytek. Jedynym pocieszeniem byl fakt, ze dzieki temu przeszlismy sie przez dzungle i wybrzezem sciezkami mniej uczeszczanymi, po ktorych nie jezdza motory i dzieki temu udalo nam sie zobaczy tukany, jak przeskakuja z jednego drzewa na drugie:)
Pierwszy osrodek turystyczny, ktory znalezlismy byl opuszczony i zaniedbany, drugi calkowicie pusty, w trzecim jakies dzieci powiedzialy nam, ze jest po sezonie i ze zamkniete. Dopiero po niemalze 3 godzinach marszu cali mokrzy znalezlismy osrodek w ktorym udalo nam sie wynajac bungalow. Ledwo zdazylismy przed zmrokiem. Po takim spacerze zgodnie okreslilismy wyspe mianem tajemniczej. Nasze wrazenia wcale nie oslably w momencie, gdy znalezlismy nocleg. Okazalo sie, ze przy wejsciu do sasiedniego osrodka (pustego oczywiscie) znajduje sie nabita na dlugi pal lalka... Nie wiemy za bardzo, co to mialo oznaczac, w kazdym razie nam kojarzylo sie z voo doo i takimi tam...
Ponadto, jako ze cala wyspa porosnieta jest dzungla, wszedzie bylo mnostwo najrozniejszych form zycia: stada komarow (strasznie nas pogryzly w pierwszy dzien zanim sie zorientowalismy), chrabaszcze wielkosci mandarynki, calkiem spore pajaki (jeden raz przenocowal w naszej lazience) i wiele, wiele innych... A oprocz pajaka to w inna noc przekimal na suficie naszej lazienki rowniez skorpion...
Tak wiec mozna powiedziec, ze w koncu mielismy troche "egzotycznych" wrazen. Niemniej jednak, po blizszym poznaniu wyspa okazala sie calkiem mila i bylo na niej nawet kilku turystow.