Ze wzgledu na demonstracje w Bangkoku postanowilismy ominac stolice i pojechac od razu na poludnie. W tym celu zabralismy sie autobusem do granicy, ktora przekroczylismy pieszo. Za granica czekalo nas pierwsze zaskoczenie - zaden kierowca tuk-tuka, ktorym planowalismy dostac sie na dworzec kolejowy nie chcial sie targowac... Poza tym jakos tak ladniej i czysciej dookola.
Na stacji kupilismy bilety do Chumphon z przesiadka w Bangkoku (tak calkowicie to sie go nie da ominac) i wsiedlismy w pociag trzeciej klasy (ktora wygladala tak jak u nas 2 klasa w osobowym). O ile na przejsciu granicznym bylo mnostwo turystow, to w naszym pociagu bylismy juz jedynymi obcokrajowcami - wiekszosc osob z granicy jedzie autobusem do Bangkoku. My postawilismy na opcje nieco wolniejsza, ale przyjemniejsza i tansza.
W samym Bangkoku spedzilismy 3 godzinki, w sam raz zeby cos zjesc, zrobic zakupy i wziac prysznic (jest taka mozliwosc na dworcu). Wieczorem wsiedlismy w nocny pociag, a rano w Chumphon w minibusa i juz przed poloudniem bylismy na zachodnim wybrzezu Tajlandii - w Ranong.