W koncu dotarlismy do Iranu! Hura, udalo sie! Po tych wszystkich "bataliach wizowych" oraz po tym jak powodz w Pakistanie postawila pod znakiem zapytania mozliwosc dostania sie do Iranu, w koncu udalo nam sie dotrzec do kraju, ktory tak polubilismy podczas wczesniejszych podrozy.
Sadzilismy, ze po osmiu miesiacach spedzonych w Azji ruch uliczny w Iranie nie zrobi na nas wiekszego wrazenia. Mylilismy sie. Takiego zgielku, chaosu i tylu niebezpieczenstw podczas przechodzenia przez ulice nie bylo nigdzie. Teheran to ogromne, zatloczone, szalone miasto. Niezbyt przy tym urokliwe - malo starej architektury, niewiele wiecej zieleni, za to mnostwo samochodow i motorow i wszedzie halas, halas, halas... Czasami idac chodnikiem nie da sie nawet normalnie rozmawiac - trzeba krzyczec. Wydaje sie, ze w porownaniu z ostatnia wizyta jest tu obecnie jeszcze glosniej, a i kierowcy maja lepsze (czyli szybsze niestety) samochody.
Iranczycy za to przez ostatnie 4 lata zmienili sie niewiele - caly czas sie usmiechaja, witaja nas, zagaduja... Pierwszego wieczoru w poblizu naszego hotelu przejezdzal orszak weselny - ludzie wystawali z okien samochodow, spiewali, klaskali. Gdy kawalkada samochodow zatrzymala sie na swiatlach co niektorzy (oczywiscie tylko mezczyzni) wyskoczyli, zeby potanczyc chwile na przejsciu dla pieszych. Juz w pierwszych dniach moglismy zobaczyc ten radosny Iran, ktory tak dobrze pamietalismy.
W Teheranie spedzilismy wlasciwie tylko jeden dzien - chcielismy jak najszybciej pojechac do Jazd. Zobaczylismy niewiele - XIX wieczny palac Golestan, sluzacy szahom z dynastii Kadzarow, galerie sztuki wspolczesnej, w ktorej niestety akurat w czasie naszej wizyty byla wystawa poswiecona wylacznie tworcom z zachodu, oraz jeden z parkow. Bardzo chcielismy zobaczyc muzeum dywanow perskich, ale niestety zostalo zamkniete wczesniej, niz sie spodziewalismy. Trudno, nastepnym razem - przeciez kiedys jeszcze do Iranu wrocimy.