Tabriz nieodłącznie kojarzy nam się z Naserem - kierownikiem biura informacji turystycznej, doskonałym przewodnikiem po kulturze Iranu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Z racji swojego położenia Tabriz (północny zachód) jest często pierwszym irańskim miastem odwiedzanym przez backpackersów podróżujących z Europy przez Turcję. A biuro Nasera to doskonały punkt informacyjny (czasami pełni również funkcję sztabu kryzysowego) lub też po prostu jest to miejsce, w którym można odpocząć i napić się pysznej herbaty. Naser posiada niezwykły dar zjednywania sobie ludzi, poza perskim i tureckim (jest irańskim Azerem), mówi w kilku językach europejskich. Od turystów nauczył się też polskiego i bardzo się cieszy, gdy może może się tym pochwalić. Jego ulubione powiedzonka to: "Wymiatam po polsku", "Mordo ty moja!" (to na powitanie) oraz "nasz kurwa rząd" (gdy krytykuje Ahmadineżada i nie chce być rozumiany przez miejscowych).
Jak łatwo się domyślić, w Tabriz większość czasu spędziliśmy popijając herbatki u Nasera i rozmawiając z podróżnikami, którzy zwykle dopiero rozpoczynali swoją przygodę z Azją. Spotkaliśmy m.in dwie pary (z Anglii oraz z Hiszpanii), które jechały samochodami przez kontynent w stronę Australii. A także parę Chińczyków z Hong Kongu, którzy właśnie wracali z podróży przez Amerykę Południową i Europę. Byli między innymi również w Polsce. Rozmowa zeszła w pewnym momencie na temat jedzenia. My z rozrzewnieniem zaczęliśmy wspominać kotlety schabowe i rosół, podczas gdy Chinka powiedziała, że nie może się doczekać, aż w końcu zje ryż i tu wymieniła ryżowe potrawy, których mieliśmy w ostatnim czasie po dziurki w nosie:) Na pożegnanie Naser poprosił nas, abyśmy wpisaliśmy się do jego pamiątkowej księgi. Przy okazji przeczytaliśmy też nasz poprzedni wpis sprzed 4 lat. Pokazał nam także artykuł prasowy z miejscowej gazety, który wkleiły iranistki z Polski. Było w nim napisane, że polski premier mieszka z mamą, nie posiada konta bankowego i prawa jazdy...
Te dwa w Tabrizie byłyby naprawdę sielankowe, gdyby nie fakt, że Tomek znów zaczął mieć problemy z żołądkiem, a przed nami w perspektywie była 30 godzinna przeprawa autobusowa do Stambułu.
Ostatnią godzinę w Tabrizie spędziliśmy w małej przydrożnej knajpce czekając na przejeżdżający tamtędy autobus relacji Teheran-Stambuł. Knajpkę prowadziło trzech przemiłych gości - wuj i dwóch siostrzeńców. Przez godzinę rozmowy zdążyli oczywiście zapytać się ile zarabiamy, gdzie pracujemy ile kosztuje życie w Polsce i oczywiście zaprosić nas do siebie:) Nalegali, żebyśmy następnym razem gdy będziemy w Iranie nie zatrzymywali się w hotelu, tylko zamieszkali u nich. Nasz autobus miał przyjechać około 22 i gdy już zbliżała się ta godzina nasi nowi znajomi zaczęli nas nagabywać: "już nie przyjedzie, chodźcie do nas"! My również sporo się o nich dowiedzieliśmy: np ile zarabiają (około 200USD na osobę) i że jeden z nich się upił do nieprzytomności jak raz pojechali do Baku w Azerbejdżanie.