Podróż minęła nam nadspodziewanie dobrze. Razem z nami do Turcji jechało kilkunastu zawodników jakiegoś irańskiego klubu kung fu. Podczas gdy my na postojach przeciągaliśmy się i spacerowaliśmy, jeden z nich w celu rozciągnięcia się wykonywał ciosy i kopniaki w powietrzu. Biorąc pod uwagę, że gość do dresu w barwach narodowych Iranu nosił skórzane sandały, do tego miał fryz a la Łukaszenka, wąsa i okulary (typ denka), a całość miała miejsce na stacji benzynowej - to wyglądało to dosyć zabawnie. Poza tym pomocnik kierowców wyglądał wypisz wymaluj jak Borat.
Tym sposobem po ośmiu miesiącach znaleźliśmy się z powrotem w Europie!
W Stambule królują turyści, handlarze mówiący słowo "tanio" we wszystkich językach świata no i koty:) Do miasta dotarliśmy przed piątą rano, w strugach deszczu. Musieliśmy godzinkę poczekać na przystanku, aż zacznie jeździć tramwaj, a następnie obładowani i zawinięci w peleryny ruszyliśmy w stronę dzielnicy hotelowej. Okazało się, że hostel, który zapamiętaliśmy jako tani, podniósł ceny i obniżył standard. Nie było pokojów z łazienką, zresztą i tak nie byłoby nas na nie stać. Zdecydowaliśmy się więc na łóżka w dormitorium, które akurat było puste. Zresztą drożej zrobiło się w całym mieście, które również o tej porze (połowa października) zalewają tłumy turystów.
Trudno się jednak dziwić, Stambuł to metropolia łącząca w sobie europejską nowoczesność z magią Orientu. Piękne meczety, wąskie uliczki, zatłoczone bazary dają przedsmak wspaniałej kultury islamu.