Wyspe Kapas polecili nam znajomi Irlandczycy poznani w Sunshine Cafe. Byli zachwyceni przyroda i tym, ze mieli wyspe praktycznie dla siebie (zatrzymali sie na niej w czasie Ramadanu). Nas tez urzekly piekne plaze i turkusowe morze, choc trudno bylo nazwac wyspe bezludna:) Dzien po naszym przyjezdzie plaze, na ktorej znajdowalo sie wiekszosc domkow wypoczynkowych (Tomek twierdzi, ze byly wypisz wymaluj jak te w Skorzecinie), najechaly tlumy Malajow. Byl piatek, ktory tu na wschodnim, bardziej religijnym, wybrzezu Malezji oznacza poczatek weekendu. Malajowie przyjechali na Kapas calymi rodzinami, z przyjaciolmi, z koszami piknikowymi, namiotami i na dwa dni opanowali wyspe. Nie przeszkadzalo nam to specjalnie. Z zaciekawieniem obserwowalismy sie nawzajem i odpowiadalismy na niesmiale pozdrowienia. Drugiego wieczoru udalo nam sie poznac kilku chlopakow z Kuala Lumpur, ktorzy zaproponowali nam spotkanie w stolicy, kiedy juz tam dotrzemy. Wiekszosc turystow, podobnie jak my, spedzala duzo czasu na snorklowaniu (tj. plywaniu z maska i rurka) w tzw. podwodnym ogrodzie. No wlasnie, trzeba wspomniec, ze Kapas otacza rafa koralowa. Przy tak duzej przejrzystosci wody, godzinami mozna obserwowac barwny, podwodny swiat.
Na Kapas zostalismy 4 dni. Poczatkowo planowalismy zostac dluzej, ale zniechecily nas warunki bytowe (w szczegolnosci obskurna lazienka i wygladajacy zza scianki dzialowej jaszczur...).
W drodze powrotnej, udalo nam sie podwiezc stopem:) Zabrala nas mloda dziewczyna, muzulmanka. Dowiedzielismy sie od niej, ze premier Malezji bardzo promuje lokalna turystyke i pewnie stad takie tlumy na Kapas.
Nasyceni sloncem ruszylismy w podroz nocnym autobusem do Singapuru.