Stolica Malezji rozczarowuje. Jest brzydka, zatloczona, bez charakteru. Wszedzie gdzie nie spojrzec dominuja betonowe kloce. Atrakcje turystyczne Kuala Lumpur sa rozproszone na duzej przestrzeni, bywa ze ukryte w labiryncie autostrad. Zeby przemierzyc miasto na piechote potrzeba duzo samozaparcia, chodniki sa bardzo waskie, brakuje drogowskazow. Jednym slowem - miasto pulapka.
Na domiar zlego, utknelismy w nim na caly tydzien, poniewaz postanowilismy ubiegac sie o wize do Birmy w miejscowej ambasadzie. Wize juz mamy! Poszlo gladko, czekalismy tylko dwa dni na jej wyrobienie. Mielismy drobny problem co wpisac w formularzu wizowym w rubryce: zawod. Zwykle wpisujemy: podroznik. Pomyslelismy jednak, ze taki zawod moze zostac oceniony jako wywrotowy i nie do przyjecia dla wladz Myanmaru. Dlatego oboje wpisalismy: bankier :)
Warto jeszcze napisac dwa slowa o tym, gdzie i jak mieszkamy w Kuala. Zaraz jak tylko przyjechalismy, zatrzymalismy sie w jednym z pierwszych hosteli, ktore nam sie nawinely po drodze z dworca autobusowego. Na ten typ pokoi mowimy: norka. Norka wyglada zwykle tak, ze jest w niej lozko, maly, stary, bury stolik, czasem rozklekotana szafa, na oknie wisi brudna zaslonka. Prysznic czasem jest w pokoju, ale czesciej jednak na korytarzu. Nic nadzwyczajnego, z kafelkami albo bez, zwykle z zimna woda. Mamy taki system, ze pokoje zwykle chodze ogladac ja (tj. Ania), bo bardziej niz Tomek przejmuje sie walorami nazwijmy je - estetycznymi. Tomek w tym czasie czeka w hollu z bagazami.
Pokoje zawsze wybieramy po przyjezdzie do danego miejsca, nigdy nie rezerwujemy z wyprzedzeniem, bo boimy sie, ze to co reklamuje sie w necie jako super czyste i przyjemne, po przybyciu moze sie okazac zupelnie inne. Zwykle spimy w roznego rodzaju hostelach i hotelikach, nazywanymi z angielska: guesthouse (chyba tylko raz w Chinach spalismy w duzym hotelu). Bedac w Azji pd-wsch. staramy sie nie wybierac miejsc reklamowanych przez Lonely Planet, bo z momentem, gdy trafiaja do przewodnika robia sie czesto drozsze, no i chcemy wspierac innych przedsiebiorcow, ktorzy nie mieli tyle szczescia i nie znalezli sie w tej podrozniczej biblii... Zreszta, odkad wjechalismy do Indochin, opcji noclegowych jest multum.
Wracajac jednak do naszego obecnego lokum. Jest to drugi hostel, w ktorym spimy w Kuala. Po pierwszej nocy we wspomnianej juz norce, postanowilismy poszukac czegos innego. Do dzis nie wiemy jak to sie stalo, ze norke w cenie 36 zl zamienilismy na klitke w cenie 45 zl... Klitka znajduje sie w hoteliku o necacej nazwie: Tropical Guesthouse i na tym czar tego miejsca sie konczy. Nie ma w niej okna ( jest klimatyzacja), wiec nigdy nie wiesz jak sie budzisz czy to noc czy dzien, a zamiast normalnego lozka jest lozko pietrowe. no porazka na calej linii. Pokoj jest tak maly, ze na szerokosc Tomek dotyka obu scian na raz, a na dlugosc brakuje mu 10 cm (stosowne zdjecie ponizej)... Do tego Tropical Guesthouse jest zbudowany z tektury (no moze czegos ciut grubszego), w kazdym razie slychac najmniejszy szmer. A nasi sasiedzi lubia wracac nad ranem i jeszcze przez godzine smiac sie i opowiadac sobie wrazenia z minionej nocy. Jednym slowem - hostel pulapka.