Z Berastagi ruszylismy "klasycznym sumatrzanskim szlakiem" nad jezioro
Toba - najwieksze jezioro Azji poludniowo-wschodniej. Do pokonania
mielismy okolo 100 km, co zajelo nam trzema busikami i promem 7
godzin. Transport na Sumatrze to oddzielna historia: drogi sa w
oplakanym stanie, waskie, dziurawe, nie zawsze asfaltowe. Pasazerowie
miejscowych autobusow nierzadko z braku miejsca podrozuja na dachu.
Siedzac w srodku czlowiek jest scisniety do granic mozliwosci - o
chorobe lokomocyjna nietrudno. Dodatkowo, niestety znowu znalezlismy
sie w kraju, w ktorym rzadza palacze - Indonezyjczycy pala duzo i
wszedzie (w busach niestety tez). Co ciekawe po kilku dniach
obserwacji stwierdzilismy, ze przecietny mezczyzna w Indonezji (pala
tylko faceci, slyszelismy, ze w tutejszej tv mowia, ze kobietom
palenie szkodzi) pali jednego papierosa przez 20-30 minut, po czym
robi 5 minut przerwy i zapala kolejnego. Masakra...
Ale tak poza palaczami, to Sumatra jest miejscem naprawde niezwyklym!!!
W czasach kiedy Sumatre odwiedzaly tlumy turystow, w glownej
miejscowosci wypoczynkowej (Tuk Tuk) wybudowano mnostwo hoteli i
osrodkow wypoczynkowych, ktore dzis swieca pustka. Dla nas oznaczalo
to wysoki standard noclegu za niska cene:) Zamieszkalismy w pokoju,
ktory nie tylko mial lazienke z ciepla woda (rzadki to dla nas
luksus), ale sama lazienka byla ponad 2 razy wieksza niz nasz pokoj w
Kuala Lumpur. A wszystko za cale 23zl!
W samym Tuk Tuku nie ma zbyt wiele do roboty, wiec my skupilismy sie
na relaksie i ogladaniu meczow mistrzostw swiata. Po kilku miesiacach
podrozy nie czujemy juz wielkiej potrzeby zwiedzac wszystkiego, co sie
da, wiec z ogromna przyjemnascia poleniuchowalismy kilka dni. Na
zwiedzanie poswiecilismy tylko jeden dzien, kiedy to udalismy sie do
dwoch wiosek, w ktorych znajduja sie skanseny prezentujace tradycyjna
architekture wiejska ludnosci Batak, ktora zamieszkuje okolice
jeziora. Co ciekawe Batakowie to w zdecydowanej wiekszosci
chrzescijanie (glownie protestanci, ale tez katolicy), takze w okolicy
znajduje sie mostwo kosciolow i nie ma prawie zadnego meczetu.
Po pobycie nad jeziorem Toba, postanowilismy ruszyc powoli na
poludnie. Naszym kolejnym celem bylo Bukittinggi - miasto oddalone od
Tuk Tuka o ok 500km lub 15 (teoretycznie) godzin jazdy autobusem.
Widzac jak wygladaja drogi na Sumatrze, postanowilismy wykupic bilety
na najlepszy z jezdzacych po Sumatrze autobusow - tzw. "executive", z
klima i toaleta w srodku - ktory codziennie przemierza cala wyspe z
polnocy na poludnie glowna droga o dumnej nazwie "Trans Sumatran
Highway". Tak jak sie domyslalismy owa "Highway" szerokoscia nie
przewyzszala szosy a Wilkowyji do Zerkowa, co wiecej byla duzo
bardziej kreta i dziurawa. W zasadzie byla na tyle dziurawa, ze nawet
nie zauwazylismy w ktorym momencie skonczyl sie asfalt... Gdyby nas
nie obudzili w nocy, zeby odciazyc autobus, ktory nie mogl wjechac pod
gorke, to nie zorientowalibysmy sie, ze jechalismy droga gruntowa.
Trzeslo jednakowo bez wzgledu na nawierzchnie. Jechalismy 16 godzin,
czyli tylko o godzine dluzej niz wynika z "rozkladu". I tak mielismy
szczescie. Jak sie pozniej okazalo osoby, ktore jechaly tym autobusem
dzien wczesniej spedzily w trasie 36 godzin, ze wzgledu na dwie
przebite opony i dwie awarie silnika. Nasz przejazd to w zasadzie
drobiazg. Rano, wprawdzie zmeczeni i z zoladkami u gardla, ale calo i
szczesliwie wysiedlismy w Bukkittingi:)
Tej nocy lub nad ranem, nieswiadomi dokladnie kiedy, przekroczylismy rownik!
Zdjecia wkrotce (transfer chodzi wolniej niz miejscowy transport...)