W Bukkitinggi zatrzymalismy sie na piec dni. W sumie miasteczko nie jest specjalnie atrakcyjne. Platanina ulic, przy ktorych pietrza sie szare bryly domow i sklepow. Najciekawszym miejscem jest malowniczy kanion lezacy na granicy miasta (zdjec niestety juz nie wrzucimy, poniewaz zmienilismy karte w aparacie). Trzy razy dziennie w calym miescie rozlega sie nawolywanie z meczetow, czesto z kilku jednoczesnie (Indonezja to kraj z najwieksza liczba muzulmanow na swiecie). Okna naszego pokoju wychodzily wprost na meczet, wiec regularnie o 4.30 rano budzil nas glos muezina, nagrany na tasmie i puszczany na caly regulator z glosnikow zamontowanych na dachu. Okrutnie zawodzil.
W sumie naszym glownym zajeciem w Bukkitinggi bylo przygotowanie sie do wyprawy na Siberut, wyspy polozonej na Oceanie Indyjskim, gdzie wciaz jeszcze mozna zobaczyc jak zyje rdzenne plemie - Mentawajowie. Poczatkowo planowalismy doplynac na Siberut na wlasna reke i na miejscu wynajac przewodnika, ktory moglby nas zaprowadzic do wiosek polozonych w glebi wyspy. W hotelu, w ktorym sie zatrzymalismy w Bukkitinggi, poznalismy kilkoro bardzo sympatycznych backpackersow (w tym dwojke Polakow), tak jak my zainteresowanych wyprawa. Ostatecznie zdecydowalismy sie pojechac razem. Plusem takiego rozwiazania bylo to, ze udalo nam sie wynegocjowac wspolnie nizsza cene ( z 2,5 mln na 1,9 mln rupii indonezyjskich ). Minusem bylo to, ze przyjmujac oferte zaproponowana przez przewodnika pracujacego dla naszego hotelu, tym samym zrezygnowalismy z pomyslu zatrudnienia miejscowego przewodnika bezposrednio na wyspie.