Po odebraniu wiz chinskich udalismy sie prosto na dworzec kolejowy, zeby zlapac pociag do Probolinggo, skad chcielismy udac sie do Cemoro Lawang - wsi u stop wulkanu Bromo. Niestety na poranny pociag sie spoznilismy, a kolejny odjezdzal dopiero o 14. Tzn. mial odjechac o 14, ale odjechal z tradycyjnym opoznieniem, czyli o 17. Przez 2 miesiace pobytu w Indonezji anie jeden srodek transportu, ktorym podrozowalismy i ktory kursuje wg jakiegos rozkladu, nie byl na czas. Mamy na mysli wszystko: samoloty, pociagi, autobusy, promy... Doslownie ani jeden! Moze mielismy pecha bo na poranny pociag spoznilismy sie tylko godzine i juz go nie bylo, wiec moze ten odjechal o czasie lub z niewielkim opoznieniem. Nawet jesli, to i tak mogl nabyc (i zapewne nabyl) opoznienie w trakcie kursu...
Na Bromo udalo nam sie jednak dotrzec w nocy z Probolinggo turystycznem minibusem. Glowna atrakcja jest wschod slonca wiec musielismy jechac w nocy. Podejscie na wulkan to zaledwie godzinny, latwy spacer, glownie po plaskim - przewyzszenie jest niewielkie i w duzej mierze idzie sie betonowymi stopniami. Widoki za to sa niesamowite - dookola krajobraz ksiezycowy, a z krateru wydobywa sie dym.
Nieopodal znajduje sie tez punkt widokowy, z ktorego panorama jest chyba lepsza, ale trzeba tam podjechac jeepem no i rano sa tam tlumy. My na Bromo bylismy pierwsi w zasadzie - razem z nami weszla pewna dziewczyna z Yogyakarty, ktora we wrzesniu wybiera sie na krotka wymiane studencka do Europy. Ma do wyboru: Sankt Petersburg lub Krakow:) Po nas przyszlo jeszcze kilka osob w okolicy wschodu slonca, natomiast jak schodzilismy zaczely wchodzic tlumy turystow ktorzy wracali juz z punktu widokowego.