Fajnie jest wracac do raz juz odwiedzonych miejsc. Prosto z dworca udalismy sie do hotelu, w ktorym nocowalismy ostatnim razem, czyli pol roku temu. Nic sie nie zmienilo, nawet smrodek w pokoju ten sam: mieszanka dymu papierosowego + kanalizacja. A hotel nie byle jaki, bo trzygwiazdkowy:)
Nastepnego dnia rano poszlismy na spacer na nabrzeze. Stan wody w Zoltej Rzece wyraznie sie podniosl od zimy. Nasza wizyta byla krotka, bo kilka godzin pozniej wsiadalismy w kolejny pociag, tym razem do Urumczi. Z blizej nieznanego nam powodu nie moglismy kupic biletow bezposrednio do Kaszgaru - naszego glownego punktu docelowego, poloznego 1 500 km na poludniowy-zachod od Urumczi. Szkoda, bo pozwoliloby nam to zaoszczedzic czas i pieniadze.
Wyjezdzajac obiecalismy sobie, ze pewnego dnia wrocimy do Lanzhou, bo stad juz tylko rzut beretem do bardzo ciekawej, choc rzadko odwiedzanej prowincji: Qinhghai. Polozona na Wyzynie Tybetanskiej prowincja jest jedna z najwiekszych w Chinach. Zamieszkala jest w duzej mierze przez Tybetanczykow。Nie do przecenienia jest fakt, ze po Qinhghai mozna poruszac sie samodzielnie i bez ograniczen, jakie narzucaja w Tybecie wladze chinskie (bardzo drogie pozwolenie + zakaz uzywania publicznego transportu...).
Chcielismy wrzucic jakies zdjecia oraz kolejne opisy,ale najpierw nam w kafejce prad wylaczyli, a nastepnie w hostelu nie dalo sie zdjec zaladowac。Pisac tego bloga w Chinach to prawdziwa mordega。