Aby dotrzeć z Noworosyjska do Astany, po długich konsultacjach z panią z informacji "rosyjskiego PKP", postanowiliśmy pojechać pociągiem do Jekaterynburga, tam przenocować i stamtąd kolejnym pociągiem do Astany. Wprawdzie pani nam wmówiła, że Jekaterynburg nazywa się naprawdę Swierdłowsk i faktycznie dostaliśmy bilety, na których było napisane Sweirdłowsk, ale jak potem sprawdziliśmy Swierdłowsk to sowiecka nazwa i od 19 lat już nie funkcjonuje... Ale nie na koleji, tam czas płynie chyba jeszcze wolniej niż na naszym PKP. Żeby było zabawniej nazwa Swierdłowsk widnieje na wszelkich rozkładach, tablicach przyjazdów i odjazdów, a także jest używana przez panie zapowiadające "z głośników".
Podróż do Jekaterynburga trwała dwie i pół doby. Postanowiliśmy przygotować się jakoś na to przeżycie. Jeszcze w Polsce kupiliśmy wersję karcianą gry planszowej "Osadnicy" i to okazało się strzałem w dziesiątkę! Spędziliśmy nad tym ładnych kilka godzin, całkowicie zapominając o podróży. Polecamy na tego typu sytuacje: małe, lekkie, a mnóstwo zabawy i czas płynie mega szybko.
Ponadto, kupiliśmy trzy gazety: "Eksperta" (taki nasz Newsweek/Polityka), "Nowają Gazietę" (chyba najbardziej opozycyjna wobec władz) i "Komsomolską Prawdę".
Mi najbardziej podeszła "Komsomolska Prawda", w której znaleźć można artykuły o takich tytułach:
"Czy Dan Brown w 'Zaginionym Symbolu' splagiatował artykuł Komsomolskiej (Prawdy)?"
lub:
"W ZSRR mogli nakręcić 'Avatara' 70 lat temu"...
no comments...
Ania natomiast zaczytywała się w Nowej Gazecie, gdzie znaleźć można rzeczy nieobecne w innych rosyjskich mediach np. relacje z procesu Chodorkowskiego, artykuł na temat powiązań biznesowych przyjaciół Putina, czy np. wypowiedź rosyjskiego historyka, że o "wyzwoleniu" Europy Środkowej przez armię czerwoną można by mówić tylko jeśli po faktycznym wyzwoleniu od hitlerowskich Niemiec armia ta wycofałaby się na teren ZSRR. Bardzo ciekawe, zwłaszcza po tym, czego się wcześniej od ludzi nasłuchaliśmy.
Co do samego podróżowania rosyjskimi pociągami, to nieodłącznym elementem na dłuższych trasach są babuszki, które na stacjach sprzedają ryby, pierogi, gotowe zestawy obiadowe i inne tego typu wyroby. Bardzo to urozmaicało naszą dietę chińsko-zupkową (w pociągach jest wrzątek).
Same stacje też są niesamowite, wszystkie czyste, eleganckie, o niebo przyjemniejsze niż w Polsce, a do tego wszędzie wiszą obłędne żyrandole.
Wyszedł chyba trochę chaotyczny tekst, no to dla ułatwienia odbioru wrzucamy kilka zdjęć.