Z Xiahe postanowilismy udac sie do kolejnej tybetanskiej miejscowosci - Langmusi - malej wioski polozonej jeszcze wyzej w gorach (3300m npm). Podroz zaczela sie nieciekawie, poniewaz najpierw jacys kolesie zaczeli palic w autobusie (w lokalnych busach to niestety norma), potem wszyscy zaczeli uzywac podlogi jako kosza na smieci, ktos tam charczal i zaczal tez pluc na ta podloge, nastepnie jakas pani zwymiotowala...
No ale jakos dojechalismy! W Langmusi znajduja sie dwa klasztory tybetanskie, ktore jednak po pobycie w Xiahe nie robia juz tak wielkiego wrazenia. Wokol wioski rozciagaja sie natomiast wzgorza po ktorych mozna przyjemnie pospacerowac. Bardzo fajne miejsce, niestety przyjechalismy troche za wczesnie - zaden z dosc licznych hoteli i schronisk nie dysponowal ogrzewaniem. Okazalo sie, ze bylismy jedynymi turystami - nic dziwnego, kto poza nami chcialby tak marznac. Musimy przyznac, ze zimno troche dalo nam w kosc. W dzien wprawdzie temperatura byla na plusie, ale w naszym pokoju bylo niewiele cieplej niz na dworze...
Z tego wzgledy postanowilismy jak najszybciej przedostac sie na poludnie do stolicy prowincji Syczuan - Chengdu.