Jestesmy w Sapa - w Wietnamie. Czujemy sie jakbysmy wjechali do innego swiata - wszyscy mowia po angielsku, nawet staruszki na bazarze. Przez pierwszy dzien zobaczylismy wiecej Europejczykow, niz przez cala nasza dotychczasowa podroz. Jestesmy w szoku. We wszystkich knajpach menu po angielsku, tak wiec nie musimy juz pokazywac na to co maja inni goscie w talerzach:) Wchodzac do kafejki na neta zapytalem czy tutaj sie pali, pan powiedzial ze "teraz nie" i wlasnie stoi na zewnatrz z papierosem:) Inny swiat... Sa tez minusy: kazdy chce cos nam sprzedac i trzeba sie duzo bardziej targowac. Ceny potrafia spasc dwukrotnie.
Dojechanie do Sapa zajelo nam wczoraj nieco ponad godzinke gorska droga. Cena wywolawcza za transport to 50000 dongow, ale jak pokrecilismy nosami to pan wyjaj oficjalny bilet, na ktorym bylo wydrukowane: skad, dokad i za ile (juz 40000). I tak musielismy poszukac bankomatu wiec podziekowalismy i ruszylismy - w tym momencie cena spadla do 30000... I tak to wlasnie wyglada.
Poza tym, po pierwszym kontakcie z bankomatem zostalismy milionerami...